ADRIANA ROZWADOWSKA: Szykuje się rewolucja w prawie pracy?

PROF. ARKADIUSZ SOBCZYK: W moim przekonaniu nie. Po prostu staramy się nazywać rzeczy po imieniu, co wymaga wielu zmian. Nowy kodeks koryguje, doprecyzowuje i rozwija to, co mamy w obecnym. Nasza propozycja powinna spodobać się rządowi.

Dlaczego?

– Proponujemy coś, co realizuje w praktyce pojęcie społecznej gospodarki rynkowej. Zespół zgodził się, żeby kodeks zaczynał się od stwierdzenia: „Kodeks pracy reguluje prawa człowieka związane z wykonywaniem pracy”. To nowa jakość. Akcentujemy, że z samego faktu, że się żyje i pracuje lub prowadzi działalność gospodarczą, wynikają pewne prawa.

Te prawa obejmą też osoby na umowach cywilnoprawnych?

– Proponujemy kategoryczny zapis w tej sprawie. Praca zarobkowa będzie wykonywana wyłącznie albo jako zatrudnienie pracownicze, albo jako samozatrudnienie. Umowy-zlecenia pozostaną w kodeksie cywilnym, ale wyłącznie do celów, do których zostały stworzone, czyli do świadczenia usług, a nie do wykonywania pracy. Zatrudnianie na umowach cywilnoprawnych to karykatura, która – niestety – się utrwaliła. W kilku przepisach, np. w ustawie o promocji zatrudnienia, pada sformułowanie „zatrudnienie na umowie-zleceniu”. To jest fałszywa narracja budowana od kilkunastu lat. Nie można zatrudniać na umowach cywilnoprawnych. Kropka.

Bezrobocie spada. To dlaczego umowy śmieciowe mają się dobrze?

Czyli będzie tylko umowa o pracę albo samozatrudnienie?

– To, że zlecenia są stosowane, pokazuje nam potrzebę elastyczności. Dlatego w projekcie kodeksu pracy proponujemy dwie formy zatrudnienia: etatowe i nową – zatrudnienie nieetatowe. Będzie je można stosować np. w pracy okazjonalnej czy niezbyt intensywnej pracy w tygodniu. Proponujemy maksymalnie do 16 godzin.

Tworzymy coś, co w Wielkiej Brytanii nazywa się kontraktem zero godzin. Pracownik pracujący od czasu do czasu zostanie zatrudniony na umowę o pracę, ale pracodawca zyska elastyczność, bo nie będzie miał obowiązku mu tej pracy zapewnić. Pracownik nie musi się też stawić do pracy na wezwanie, chyba że się na to w konkretnym przypadku zgodzi. Obrazowo: jeżeli pracuję w restauracji i szef mnie wezwie, (nie?) muszę się zgodzić na przyjście, ale jeśli przyjdę, będę pracował pod kierownictwem, z prawem do urlopu, chronionym wynagrodzeniem i innymi prawami pracowniczymi – proporcjonalnie do przepracowanego czasu pracy. Elastyczna konstrukcja z prawami pracowniczymi pozwoli na zamknięcie ery umów-zleceń, ale przy zachowaniu elastyczności. To sprawiedliwe rozwiązanie.

Kontrakty zero godzin przywodzą jednak na myśl zarzuty, które padają w Wielkiej Brytanii: że są niepewne i że nieprawdą jest, że pracownik może odmówić przyjścia do pracy – wielu przychodzi, bo boi się, że umowa zostanie rozwiązana.

– Tak, ale nam chodzi tylko o margines rynku pracy. Ograniczenie stosowania tej umowy do maksimum 16 godzin w każdym konkretnym tygodniu, a nie średnio do 16 godzin w okresie rozliczeniowym oznacza, że takie zatrudnienie może być stosowane wyłącznie w przypadku zatrudnienia dodatkowego. Celujemy w dorabiających młodych ludzi w gastronomii i handlu. Proponujemy także zapis, który zakazuje ponoszenia negatywnych konsekwencji w przypadku odmowy stawienia się do pracy. Doprecyzujemy to podrozdziałem, w którym szczegółowo zostaną opisane relacje prawne między stronami. To bardzo istotnie ograniczy ryzyko wystąpienia podobnych nadużyć co w Wielkiej Brytanii. Praca powyżej 16 godzin będzie pracą etatową.

Skąd mamy pewność, że pracodawcy wciąż nie będą zatrudniać na umowach- zleceniach?

– To, że w Polsce w ogóle dopuściliśmy do zatrudniania na umowach-zleceniach jest porażką. Usługa to nie praca. Praca polega na tym, że oddaję się do dyspozycji pracodawcy, a ten kieruje moją pracą. Jeśli ktoś wykonuje usługi zarobkowo, powinien prowadzić działalność gospodarczą. Tak jest na całym świecie.

Dlatego proponujemy, aby kodeks pracy zawierał zdanie, że „wykonywanie pracy zarobkowej jest dopuszczalne w ramach zatrudnienia pracowniczego bądź działalności gospodarczej”. Umowy zlecenie oczywiście zostają, ale nie dotyczą pracy. W efekcie: jeśli inspektor pracy przyjdzie do restauracji i zastanie w niej studenta pracującego na umowie-zleceniu, od razu ma możliwość działania. Nie musi iść do sądu pracy jak teraz.

A nie zastanie tam całej załogi na samozatrudnieniu?

– Nie mam cienia wątpliwości, że samozatrudnienie wciąż będzie nadużywane – tak jest zresztą w całej Europie. Możemy co najwyżej mówić o minimalizacji nadużyć. Ale próbujemy rozwiązać ten problem na dwa sposoby. Po pierwsze, jednoosobowym firmom uzależnionym od jednego podmiotu zaproponujemy elementy ochrony – czy to stawkę godzinową, jak jest dzisiaj, czy minimalne okresy wypowiedzenia.

Po drugie, zaproponujemy tzw. domniemanie zatrudnienia. Samo prowadzenie działalności nie wystarczy. Trzeba będzie wykazać, że działalność jest kluczowa dla wykonania usługi. Jeśli samozatrudniony kierowca autobusu bierze mój autobus i jeździ nim po mieście, jego firma nie wnosi do wykonania usługi transportowej żadnego dodatkowego elementu. Osoba taka jest po prostu pracownikiem. Dopiero jeśli wykaże, że jeździ własnym autobusem – w porządku.

A członkowie zarządów spółek? Będą pracować wciąż w ramach prowadzonej działalności gospodarczej? Dla państwa oznacza to niższe wpływy z podatków.

– Członek zarządu może i powinien być pracownikiem, ale musimy zmienić istotę podporządkowania. Bo dziś widzimy to tak: jestem pracownikiem, jeśli mam przełożonego. Ale przecież prezydent czy premier też są pracownikami, choć przełożonych nie mają. Dlatego zaproponujemy zapis, że na stanowiskach kierowniczych, zarówno w spółkach, jak i w administracji, osoba pracująca jest podporządkowana prawu: ma np. obowiązek prawny realizowania dbałości o dobro spółki czy kraju, i w tym sensie jest podporządkowana. Takie osoby jednak powinny zostać wyłączone z szeregu przepisów prawa pracy, np. dotyczących czasu pracy czy odpowiedzialności materialnej, bo życie nie wytrzymałoby innego rozwiązania. Ale nie może być tak jak obecnie, że członek zarządu może być pracownikiem, na zleceniu-umowie lub samozatrudnieniu – w zależności od tego, co jest dla niego korzystniejsze pod względem podatkowym, choć w praktyce robi to samo.

A egzekucja nowego kodeksu pracy? Wszyscy zgadzają się, że obecny jest niezły, ale nie jest przestrzegany. To kwestia dofinansowania Państwowej Inspekcji Pracy?

– To nie tak. Działalność PIP oceniam bardzo wysoko. Problem leży w interpretacji prawa. Wiele wskazuje na to, że popełniliśmy błąd na poziomie wykładni. Praca to nie usługa wykonywana pod kierownictwem. Dlatego kiedy sądy badają zasadność zawarcia umowy-zlecenia, zasadnicze pytanie nie powinno brzmieć „Na co strony się umówiły”, lecz: „Czy ten człowiek wykonuje pracę czy usługę?”. Jeśli redakcja „Gazety Wyborczej” poprosi o napisanie artykułu o prawie pracy, a pani go napisze, to jest to usługa, a być może nawet dzieło. Ale kiedy umawia się pani: „Będę wam pisała na temat prawa pracy, a wy wskażcie, na jaki konkretnie temat”, to jest już praca. Kiedy sądy mówią, że wszystko jest płynne, wysyłają niejasne i sprzeczne komunikaty, trudno winić inspektora pracy. Jeśli zostaną przyjęte propozycje komisji, zakres uznaniowości istotnie się zmniejszy.

Od kilku tygodni pojawiają się plotki co do konkretnych zmian w kodeksie. Mówiło się już, że komisja skróci nam urlopy. Okazało się, że to tylko nieścisłe informacje podane przez ministra Zielenieckiego.

– Nie mamy intencji skracania urlopów, wręcz przeciwnie: dla osób wchodzących na rynek pracy proponujemy je wydłużyć. Chcę też uspokoić czytelników, bo panuje niezrozumienie tego, czym jest komisja kodyfikacyjna. Została powołana rozporządzeniem Rady Ministrów, ale nie jest ciałem rządowym. Z projektu, który stworzymy, rząd może, ale nie musi skorzystać. Możemy więc mówić, co komisja proponuje, a nie o tym, jaki kodeks pracy będzie, bo to Bóg raczy wiedzieć. Rząd może też wszystko w projekcie zmienić, może poszatkować go na wióry. Choć moim zdaniem powinien z tej propozycji skorzystać, bo wiele z tych zmian jest oczekiwanych od lat. To szansa na zrobienie czegoś dobrego dla relacji społecznych w Polsce, a w konsekwencji – dla gospodarki.

* Arkadiusz Sobczyk jest prawnikiem kancelarii Sobczyk i Współpracownicy, profesorem zwyczajnym Uniwersytetu Jagiellońskiego, przewodniczącym Zespołu ds. Opracowania Kodeksu Pracy Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Pracy

Komisja Kodyfikacyjna Prawa Pracy działa od września 2016 r. 14 ekspertów – przedstawicieli rządu, związków zawodowych i organizacji pracodawców – dostało 18 miesięcy na napisanie nowego kodeksu pracy (właściwie dwóch, bo po raz pierwszy osobno spisane zostaną indywidualne i zbiorowe prawo pracy). Pierwszy z kodeksów przygotowuje zespół pod kierunkiem prof. Arkadiusza Sobczyka, z którym rozmawiamy o zmianach w prawie pracy, jakie rządowi będzie rekomendować komisja.

Wyszukaj na stronie

Anuluj wyszukiwanie