KE przewidziała m.in. utrzymanie darmowych uprawień do emisji dla energetyki w biedniejszych państwach UE, na czym szczególnie zależało Polsce. Dzięki temu m.in. elektrownie będą inwestować w modernizacje środki, które byłyby wydane na pozwolenia.
W propozycji zapisano jednak, że tylko duże projekty, których wartość przekracza 10 mln euro, będą wspierane z tych środków. Polska – jak powiedzieli PAP polscy dyplomaci – chciałaby, aby próg ten został obniżony, i to praktycznie do zera.
Ostrzejszy bój może się jednak toczyć o darmowe pozwolenia na emisję dla przedsiębiorstw uznanych za narażone na znaczące ryzyko „ucieczki emisji”. Chodzi o firmy, które mogłyby się przenieść poza UE w wyniku obciążeń unijnej polityki klimatycznej.
Unijny dyplomata powiedział PAP, że w tej sprawie powstaje szersza koalicja państw, które chcą „bardziej sprawiedliwej i dopasowanej do rzeczywistości alokacji tych pozwoleń”.
Sektory i podsektory gospodarki, które UE uznała za narażone na znaczące ryzyko „ucieczki emisji”, są opisane na specjalnej liście, która odnawiana jest co pięć lat. Problem polega na tym, że niektóre przedsiębiorstwa, których produkcja obniżyła się np. w wyniku kryzysu, obniżyły emisję i teraz zarabiają na sprzedaży uprawnień, które dostały za darmo. Z kolei innym firmom, których produkcja wzrosła, brakuje tych zezwoleń.
Dla Polski według rozmówcy PAP system, który przewidywałby częstsze sprawdzanie (np. co dwa lata), ile potrzeba darmowych uprawnień, byłby korzystniejszy, bo mamy duży przemysł, a naszej gospodarki nie dotknęła recesja.
Polscy dyplomaci wskazują jednak, że Komisja proponuje inne, niż zakładano we wnioskach ze szczytu, zarządzanie tym funduszem. Dokument z październikowej Rady Europejskiej mówi o tym, że będą nim zarządzać beneficjenci (czyli państwa UE, które z niego skorzystają), a przy wyborze projektów rolę będzie odgrywał Europejski Bank Inwestycyjny.
Z projektu nowelizacji dyrektywy o ETS wynika jednak, że fundusz będzie zarządzany przez „radę inwestycyjną” i „komitet zarządzający”, które będą się składały z przedstawicieli państw UE, KE oraz EBI.
„Tworzymy molocha i każdy, kto będzie aplikował o wsparcie dla swojego projektu będzie musiał przejść bardzo długą procedurę” – wskazał rozmówca PAP.
Polska obawia się, że zarządzanie funduszem przez KE i EBI sprawi, że nie wszystkie projekty, jakie chcielibyśmy realizować, będą mogły otrzymać wsparcie. Na czarnej liście mogą się znaleźć np. inwestycje, które byłyby w jakikolwiek sposób związane z wykorzystaniem węgla jako surowca energetycznego.
Nowy kształt Europejskiego Systemu Handlu Emisjami będzie obowiązywał po 2020 r. Po środowej prezentacji projektu przepisów zaczną się w jego sprawie długie negocjacje między KE, PE i państwami członkowskimi.